Ostatnie przedwakacyjne spotkanie Forum Kobiet wyszło naprzeciw turystycznemu obliczu Gdańska. Panie, pod wodzą przewodniczącej – Barbary Hass – Darnowskiej i nieustającą opieką Jana Klapkowskiego, wybrały się na przejażdżkę meleksami po Głównym Mieście i po Starym Mieście.
Miejsce zbiórki wyznaczono przed Bazyliką Mariacką.
Po krótkiej odprawie panie usadowiły się w trzech pojazdach.
Kierownikiem pierwszego, co widać na zdjęciu, został nieoceniony Janek Klapkowski. Podporządkowały się jego dominującej funkcji nawet damy, które przywykły rządzić w pracy, czyli Małgorzata Dogan – b. dyrektor pomorskich szpitali i Bożenna Gast – współwłaścicielka Hotelu BARTAN w Sobieszewie.
Mimo to Barbara Hass osobiście dopilnowywała wszystkiego
Najmłodszą uczestniczką wyprawy była Kaja Michalska (8 miesięcy), na rękach mamy – Katarzyny
Pierwsza z prawej Grażyna Paturalska – poznajecie jej Styl w Wielkim Mieście?
Nasz ekipa w terenie. Dzięki opowieściom, które na każdym przystanku serwowały głośniki meleksu, poznałyśmy kilka miłosnych historii dawnego Gdańska godnych pióra Szekspira:
Nie idź za cudzoziemca
Przy ul. Chlebnickiej, gdzie obecnie stoi Dom Angielski, 17-letnia panna Barbara Rosenberg poznała Jakuba Fluelin – Anglika niestety. Pannie z patrycjuszowskiego rodu nie wolno było wyjść za mąż za cudzoziemca, więc na wszelki wypadek rodzina ukryła dziewczę u ciotki. Ale młodzi i tak uciekli na dwór króla Zygmunta Augusta. Król zaopatrzył ich w list żelazny, aby mogli bezpiecznie wrócić do Gdańska. Niestety patrycjuszowska rodzina za nic miała rozkaz monarchy i wtrąciła kawalera do wieży, a potem Rada Miejska skazała go na wygnanie. Młody walczył dalej i wystąpił do Rady Królewskiej ze skargą.. Wygrał, nawet przysądzono mu odszkodowanie – 20 tys. złotych węgierskich. Mógł poślubić wybrankę, natomiast przysądzonej sumy nigdy nie dostał. Żyli zatem ubogo, w wynajętym mieszkaniu wychowując trzech synów. Umarli w tym samym – 1611 roku i mają grób w Bazylice Mariackiej.
– W dzisiejszych czasach młodzi uciekliby do Londynu zamiast na dwór królewski i pewnie byliby bogatsi, ale czy szczęśliwsi? – zastanawiały się uczestniczki wycieczki.
Ty pójdziesz górą , ty pójdziesz górą, a ja doliną…
Przy herbie Ferberów na ścianie plebanii przy Bazylice Mariackiej poznałyśmy gdańską wersję historii Romea i Julii. Syn burmistrza Jana Ferbera Maurycy pokochał Annę Pilemann – jedyną córkę bogatego kupca. Rodzina panny sprzeciwiła się, bo coś się nie lubiła z familią Ferberów. Młody walczył w sądzie ławniczym, kościelnym, nawet przed sądem papieskim. Ponieważ żaden z przedstawicieli patrycjuszowskich rodów, mimo wezwania nie pojawił się w Rzymie, papież obłożył miasto klątwą. Zbuntowana Rada Miejska unieważniła klątwę. Anna została zmuszona do poślubienia innego. Maurycy walczył o unieważnienie małżeństwa. Bezskutecznie. Ostatecznie w roku 1512 został duchownym. To późniejszy biskup warmiński, u którego sekretarzem został sam Mikołaj Kopernik. Anna zmarła w 1514 roku podczas zarazy.
Po wysłuchaniu kilku podobnych historii poprosiliśmy o bardziej optymistyczną. I usłyszeliśmy:
Miłość cierpliwa jest…
Na barokowym portalu dawnego domu opieki szpitala św. Ducha (ul. U Furty) stoją kamienne figury dwojga starszych osób. Tym razem to nie była historia z wyższych sfer. Anna i Jakub pochodzili z biednych rodzin. Ale ślub i wesele kosztują… Jakub postanowił ruszyć na morze, wszak marynarze wracali bogaczami. Anna obiecała, że będzie czekać… Nawet 30 lat. I czekała pracując jako służąca w bogatych domach. Minęła młodość, minęła uroda , a po ukochanym ani widu ani słychu. Już sił nie było pracować. Trzeba było zostać żebraczką, bo za dom opieki należało płacić. Któregoś dnia, kiedy stała z miseczką przed Kościołem Mariackim, zobaczyła nowego żebraka. To był Jakub. Nie miał szczęścia. Trafił do tureckiej niewoli, w której trzymano go przeszło 20 lat. Nie o takim powrocie marzył. Ale ich miłość wcale nie minęła. Odtąd razem prosili o jałmużnę. Aż śmierć ich zabrała razem w czasie epidemii dżumy.
Więc jeśli to ma być szczęśliwa miłość w Gdańsku, na przyszłość chyba wybierzemy inną trasę.
Tekst i foto: Anna Kłos