Andrzej Walas – przybysz z Łodzi, sopocianin z wyboru, były sportowiec (1,90 m wzrostu, szermierz, rugbista), rekin biznesu (właściciel kantoru), zbieracz gedaników, od 40-tu lat naprawia z wytrwałym mozołem przetrącone przez przez faszyzm i komunizm, dzieje Gdańska.
Część jego zbiorów, czyli kolekcje trzech gdańskich malarzy z XIX wieku można oglądać w Galerii Palowa w Ratuszu Głównego Miasta (części Muzeum Gdańska) do 6 czerwca tego roku, oczywiście z pominięciem covidowych zamknięć.
Dalekie światy – bliskie strony…
Ten tytuł wystawy można rozumieć dwojako. Po pierwsze z punktu widzenia artystów z trzech gdańskich rodów: Gregoroviusów, Meyerheimów i Hidebrandtów. Lubili malować to, co było im bliskie, czyli sielankowe krajobrazy, budowle, codzienne życie rodzinne, więc pracę, dziecinne zabawy, ale fascynowały ich też dalekie strony. Szczególnym przykładem jest Eduard Hildebrandt, który odbył dwuletnią podróż dookoła świata podczas której prowadził plastyczną kronikę wydarzeń, obiektów, i krajobrazów. Można też ów tytuł rozpatrywać na płaszczyźnie naszych dzisiejszych doświadczeń. Odczuwamy, że ten świat, choć odległy czasowo, jest jednak nam bliski uczuciowo i mentalnie.
Eduard Hildebrand urodził się w Gdańsku przy Szerokiej 59. Na kamienicy do 1945 roku wisiała tablica pamiątkowa. Przed wojną Gdańskie Muzeum Miejskie posiadało tylko kilka jego obrazów, ale dzieła malarza wisiały w Luwrze, Ermitażu i Metropolitan Art Museum. Pejzaże marynistyczne, sceny portowe, egzotyczna przyroda – cała teka jego chromolitografii będąca własnością Andrzeja Walasa jest prezentowana obecnie w Galerii Palowa. Dorobek artysty również dzisiaj jest ceniony i sprzedawany na aukcjach, ale w swoim rodzinnym mieście jest prawie nieznany, aczkolwiek część jego prac była prezentowana w 2019 roku w Nadbałtyckim Centrum Kultury z okazji 200-letniej rocznicy urodzin artysty.
Familia Gregoriusów dała sztuce aż 8 malarzy. W XIX wieku najwybitniejszym z nich był Michael Carl – ojciec utalentowanych w sztukach plastycznych trzech synów: Georga Ferdinanda, Carla Theobalda i Wilhalma Eduarda. Zarówno senior rodu jak jego synowie, pojmowali sztukę jako odbicie swych czasów. Malowali więc budowle, ich wnętrza, widzimy np. Dwór Artusa, a przed nim na Długim Targu grupkę Żydów w jarmułkach zawzięcie gestykulujących, tragarzy z pokaźną skrzynią, mieszczkę z koszem jabłek. Utrwalali też sceny rodzajowe z życia przeciętnych gdańszczan, np. spotkanie dzieci z ojcem, przybyłym z dalekiej podróży, (w mieście słynącym z handlu musiały one być częste), w tle widzimy krajobraz żuławski z wiatrakiem. Na innym płótnie widnieje matka w kuchni z dziećmi bawiącymi się z kotkami.
Paul Friedrich Meyerheim też chętnie utrwalał sceny z życia gdańszczan – rybaków przy naprawie sieci, szyprów z rybami na brzegu. Warto zwrócić uwagę na jedyny portret na tej wystawie. To wizerunek kobiety – starszej, steranej życiem, która trudne przeżycia ma wręcz wypisane na twarzy. Obraz prawdopodobnie przedstawia matkę malarza. Meyerheim był też zafascynowany światem zwierząt i ptaków. Największy gabarytowo obraz, zatytułowany „W zagrodzie”, przedstawia po prostu podwórko z domowym ptactwem, ale to właśnie ten został nagrodzony na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Berlin 1896. Malarza zachwycały też egzotyczni reprezentanci fauny, których podziwiał w berlińskim ogrodzie zoologicznym, szczególnie lwy, które malował w rozmaitych scenach i ujęciach.
Zwiedzających wystawę zainteresują na pewno niewysokie szafki z szufladami, opatrzone napisami: Można otwierać! Nie tylko można, ale też warto.
Anna Kłos