fbpx

Pracodawcy Pomorza

ENenglish

Rozmowa z Wojciechem Bystrym – prezesem Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta i Koła Gdańskiego

 

 

Święty Brat Albert to postać fascynująca. Mimo że żył w XIX wieku, wprost nowoczesna. Może być naszym idolem i nauczycielem – twierdzi prezes Towarzystwa – Wojciech Bystry.

Prezes Wojciech Bystry

Dlaczego Pan tak uważa? 

– Sformułował i wcielił w życie zasadę, którą my też się posługujemy – danie ubogiemu, społecznie wykluczonemu jedzenia a niedanie pracy to żadna pomoc. Dlatego zakładał nie tylko schroniska i noclegownie, ale również warsztaty uczące pracy, fabrykę mebli giętkich. Poza tym łamał wszelkie stereotypy społeczne.

Arystokrata w łachmanach?

Można tak powiedzieć. Pochodził z dobrej, choć zubożałej rodziny szlacheckiej. Mimo że był sierotą, zadbano o jego dobre wykształcenie. Studiował za granicą, zdobył sławę malarza, był bywalcem salonów towarzysko-artystycznych, przyjaźnił się z wybitnymi ludźmi sztuki z epoki po powstaniu styczniowym, a jednak w pewnym momencie rzucił nie tylko salony, ale też malarstwo, aby w Krakowie poświęcić swe życie ludziom ubogim i odrzuconym społecznie. Zasady, których przestrzegał są ponadczasowe i także niezmiennie aktualne. Organizowane przez niego przytuliska otwarte były dla wszystkich bez względu na narodowość czy wyznanie. Świadczenie pomocy materialnej i moralnej, tworzenie możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania należy do kanonu naszego Towarzystwa…

Które istnieje już ponad 40 lat. Jakie były początki?

– Zarejestrowano je we Wrocławiu 3 listopada 1981 roku. To znamienna data, bo 13 grudnia tego roku wprowadzono stan wojenny i nakaz rozwiązania wszelkich stowarzyszeń. Na szczęcie przez opieszałość ówczesnej biurokracji nie dotyczyło to TPBA, ponieważ nie byliśmy jeszcze wpisani do ogólnopolskiego wykazu. Efektem działań było otwarcie w Wigilię we Wrocławiu pierwszego schroniska dla osób w kryzysie bezdomności. Władze nie były zachwycone, gdyż ich oficjalna doktryna mówiła, że w ustroju ludowym bezdomność nie istnieje.  Tymczasem ona była, ale ukryta.

W tamtym czasie początki chyba były trudne?

– W stanie wojennym kto nie współpracował z władzą łatwo nie miał. Pierwsi organizatorzy Towarzystwa w tym Brat Jerzy odkryli wielką społeczną solidarność, na której mogli budować Towarzystwo.

Pan oczywiście jest za młody, aby mógł w tym dziele uczestniczyć od początku…

– Mój pierwszy kontakt z Towarzystwem przypada na rok 1994 i określam go jako przypadkowy. Zamiast obowiązkowej służby wojskowej zgłosiłem chęć odbycia jej w tzw. służbie zastępczej. Dostałem przydział do Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta – miałem tam być na krótko, ale działalność tak mnie wciągnęła, że trwam nadal.

Przez ten czas w działalności Towarzystwa z pewnością wiele się zmieniło?

– Przede wszystkim ogromnie zwiększył się zakres działania i udzielanej pomocy. Obecnie istniejemy w 65 miastach w Polsce, prowadzimy 132 ośrodki i placówki: schroniska, noclegownie, jadłodajnie, punkty wydawania żywności, Centra Integracji Społecznej, mieszkania treningowe. Mamy już ponad 2,5 tys. członków w całej Polsce. W samym Trójmieście prowadzimy 16 placówek, zatrudniamy ponad 150 osób nie licząc wolontariuszy. Proszę wziąć pod uwagę, że przez lata naszej działalności zmieniał się także charakter bezdomności…

W jaki sposób?

Kiedy na początku lat 90-tych XX wieku powstało Koło Gdańskie Towarzystwa, występowała tzw. bezdomność ekonomiczna, wiążąca się z przemianami polityczno-społecznymi w Polsce. Załamał się szeroki „komunistyczny” rynek pracy, zakłady zamykały się i upadały masowo. Mieszkańcy hoteli robotniczych tracili nie tylko pracę, ale i lokum. Nie byli przyzwyczajeni do tego, że należy samemu zadbać o siebie, szczególnie ci żyjący według hasła: Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Wielu nie potrafiło odnaleźć się w gospodarce rynkowej. To minęło, bo ludzie potrafili przystosować się do nowych warunków, nabrali zaradności, bezrobocie spadło. Z dawnych potrzebujących pomocy zostali głównie uzależnieni od nałogów, nieprzystosowani psychicznie, niepełnosprawni fizycznie, upośledzeni zdrowotnie, niezaradni. Doszli będący ofiarą czyichś oszustw i nieuczciwej przebiegłości. Tak jest do dziś.

Co im oferujecie?

– Noclegownie, schroniska i domy dla osób w kryzysie – łącznie z proponowanych przez nas form wsparcia korzysta w sumie ok. 450 bezdomnych mężczyzn. Równolegle prowadzimy Centra Integracji Społecznej w Gdańsku, Pruszczu Gdańskim, Gdyni i w Sopocie, Centrum Treningu Umiejętności Społecznych oraz mieszkania treningowe, w których podopieczni przechodzą “trening” samodzielnego życia. 

Podobno jest Pan przeciwnikiem dawania pieniędzy żebrzącym na ulicy.

– Tak, bo to najłatwiejsze. Dajemy parę groszy i we własnym mniemaniu sumienie mamy czyste, bo wsparliśmy bezdomnego. Tymczasem sytuacje są różne i skomplikowane. Szczególnie negatywne jest żebractwo zawodowe, w które często wciągane są w to dzieci – bo im (i kobietom) najłatwiej dostać pieniądze. Wtedy te dzieci wyrastają w przekonaniu, że nie warto pracować, skoro można utrzymać się z proszenia o pieniądze. Dlatego kiedy człowiek naprawdę potrzebuje pomocy, my udzielamy jej inaczej. Mądre pomaganie oznacza zainteresowanie. Zauważenie drugiego człowieka, czas, aby przy nim przystanąć, zapytać, nawet zawieźć do odpowiedniej placówki. Danie jedzenia i dachu nad głową to dopiero początek, człowiekowi należy pomóc rozwiązywać jego problemy, poczynając od psychologiczno-zdrowotnych, przekonując do brania odpowiedzialności za swoje życie. Wbrew pozorom nawet najprostszych rzeczy trzeba się nauczyć.

Przykładowo?

– Dajemy komuś mieszkanie (oczywiście nie na własność) i wszyscy są szczęśliwi?  Nie należy wierzyć, że sprawa załatwiona, a podopieczny, który zyskał dach nad głową zadowolony i wdzięczny. Trzeba uczyć jak utrzymać mieszkanie, rozsądnie gospodarować pieniędzmi, samodzielnie kupować produkty i przyrządzać ciepłe posiłki. Tę codzienną ekonomię poznajemy w dzieciństwie, po powrocie z ulicy rolę rodziców, którzy nas tego uczyli pełnią asystenci. Pomagając w nadrobieniu deficytów.

Czy wypracowaliście już pewne standardy takiej pomocy?

Oczywiście. Są to wspomniane cztery Centra Integracji Społecznej przeznaczone dla osób bezdomnych i innych zagrożonych wykluczeniem społecznym. Ich celem jest reintegracja zawodowa i społeczna, czyli nauka nowego zawodu i trening umiejętności społecznych, bo tylko w ten sposób uczestnicy zajęć są w stanie uwierzyć w swoje możliwości poradzenia sobie w życiu. Dopiero wtedy pomagamy znaleźć pracę dostosowaną do wykształcenia i możliwości. Analizujemy umowy o pracę, aby nasi podopieczni nie byli wyzyskiwani z powodu swej niewiedzy czy naiwności. 

– Czy interesuje Was też zagadnienie zapobiegania, aby człowiek nie trafił na bruk? W ostatnich czasach o to nietrudno…

– Zdajemy sobie z tego sprawę. Wystarczy utrata pracy, choroba w rodzinie, podwyżki opłat, kredyty do spłacenia i już komornik stoi za drzwiami. Standardowe zachowanie to metoda strusia – udaję, że nie istnieję – nie odbieram pism, telefonów, udaję, że mnie nie ma w domu. Ale to tylko przyspiesza katastrofę. W dodatku często pojawia się alkoholizm, bo psychicznie trzeba jakoś odreagować. Rozumiejąc potrzeby powołaliśmy we współpracy z miastem Gdańsk Centrum Treningu Umiejętności Społecznych, którego pracownicy niosą kompleksową pomoc osobom zagrożonym eksmisją i już eksmitowanym. Często ci ludzie nie wiedzą jak mogą sobie pomóc – że mogą dostać dodatek mieszkaniowy, wsparcie z MOPS-u, z Urzędu Pracy, że z wierzycielem można rozmawiać o zmniejszeniu zadłużenia, przesunięciu terminów. Kierujemy ich do odpowiednich instytucji. Najważniejsze, aby nie dopuścić do eksmisji. Mieliśmy 50 osób w tym programie, tylko jedna została eksmitowana, resztę udało się uratować.

Nie przekreślacie też alkoholików ani innych nałogowców?

Staramy się powodować, by chcieli leczyć się z nałogów. Mieliśmy przypadki, że uzależniony musiał dotknąć dna – pewnej matce ksiądz podczas spowiedzi zasugerował, aby nie przyjęła na Wigilię syna alkoholika i to nim tak wstrząsnęło, że zerwał z nałogiem. Naszym wieloletnim doświadczeniem dzielimy się też w Pogotowiu Socjalnym dla Osób Nietrzeźwych, które powstało w miejsce dawnej Izby Wytrzeźwień. Wiedząc o istnieniu opornych, niechcących pomocy, Towarzystwo prowadzi regularny streetworking wśród osób pozostających poza placówkami pomocy dla osób bezdomnych, co jest szczególnie ważne, gdy nadchodzą zimowe niskie temperatury. Stale szukamy nowych metod pracy z osobami społecznie niedostosowanymi.

Na przykład?

– Zorganizowaliśmy Klub Mieszkańca Caffe Albert w Dolnym Wrzeszczu. Nasz Albert jest także jednym z partnerów Ośrodka Wsparcia Ekonomii Społecznej Dobra Robota, który inicjuje rozwój ekonomii społecznej na Pomorzu, oferując szkolenia, pomoc w pisaniu biznesplanów i wniosków o dotacje unijne. Maksymalizując owoce naszej działalności współpracujemy z innymi organizacjami pozarządowymi, z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Gdańsku, z Urzędami Pracy i innymi jednostkami, także z Gdyni i Sopotu.

Skąd pochodzą środki finansowe na tak rozwiniętą działalność?

– Prowadzimy projekty zlecone przez Urząd Miasta Gdańska, staramy się o fundusze unijne i ministerialne, wspierają nas środowiska biznesowe, w tym organizacja Pracodawców Pomorza, czy Pomorska Izba Rzemieślnicza Małych i Średnich Przedsiębiorstw. W tych relacjach nie chodzi tylko o pieniądze, ale też pomoc w organizowaniu naszym podopiecznym rynku pracy, walkę z uprzedzeniami, że to lenie, kryminaliści, złodzieje i alkoholicy. To przede wszystkim ludzie nieszczęśliwi, którym, nie zawsze z ich winy życie rzuciło kłody pod nogi.  Potrafią dobrze pracować i doceniać wyciągniętą pomocną dłoń. Początek roku to czas rozliczeń z Urzędami Skarbowymi, będziemy bardzo wdzięczni, jeśli przeznaczą Państwo 1% podatku na działania Towarzystwa. Nasze dane to Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta Koło Gdańskie, NIP: 583 25 44 983, KRS: 0000106330.


Anna Kłos