Dyrektor Muzeum Gdańska Waldemar Ossowski i jego pracownicy starannie przygotowywali się do chwili otwarcia placówki po covidowym poście. Wreszcie można. Na ten moment zaplanowali wystawę prac artysty malarza Włodzimierza Szpingera zatytułowaną: „Opticum Nowego Swiata”.
To przekrojowa wystawa, (licząca ponad 60 prac), dorobku artysty, który, choć absolwent gdańskiej uczelni i mieszkaniec Sopotu, u nas jest prawie nieznany. Swe dzieła wystawiał i sprzedawał za granicą – na Zachodzie, w tym w Stanach Zjednoczonych. I od kilkudziesięciu lat jest tam ceniony – zarówno w wymiarze artystycznym jak finansowym. Teraz jego warszawska marszandka Carmen Tarcha wypożyczyła kilkadziesiąt jego dzieł od kolekcjonerów, aby mogły się znaleźć na gdańskiej ekspozycji.
Tajemnice warsztatu artysty
Na wystawie mojego malarstwa – mówi Włodzimierz Szpinger – wystawie o znacznym przekroju czasowym, są obrazy z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych ubiegłego wieku jak i te sprzed paru lat, są to obrazy wypożyczone w całości z kolekcji prywatnych z dwoma wyjątkami. Jest to malarstwo przedstawiające, które ukazuje kształty, bryły figuratywnie przetwarzane przeze mnie z otaczającego nas świata. Staram się w swoich obrazach stosować techniki częstokroć zapomniane, które używano w minionych stuleciach, a które zapewniają szlachetny dźwięk koloru i jego trwałość. Podstawą mojego malarstwa jest rysunek, który jest fazą początkową szczególnie dla malarstwa figuratywnego, bez niego artykulacja tematu obrazu jest bardzo trudna i stanowi przeszkodę dla zrozumienia motywu obrazu co z kolei nie ma znaczenia w sztuce nieprzedstawającej tzn. abstrakcyjnej, konceptualnej. itd. Obraz rozumiany jako dzieło sztuki malarskiej według mnie posiada co najmniej trzy fazy powstawania. Pierwszą jest pomysł, drugą kształt wraz z konstrukcją kompozycji, trzecią rysunek, który mówi co i w jaki sposób chcę przedstawić, po czym następuje wielka długa i szeroka droga malowania. Jak widać ten przed wiekami już znany i uświęcony sposób tworzenia obrazu nie ma zbyt dużo entuzjastów wśród współczesnych malarzy szukających w związku z rozwojem technik wizualnych prostszych środków wyrazu artystycznego.
Między sacrum a profanum
Najłatwiej ukazać to w oparciu o przykład. Jednym z ostatnich cykli obrazów jest „Arka Noaha”. Zgodnie z przesłaniem biblijnym, do Noego – patriarchy – przemawia sam Bóg. U Szpingera jest to anioł – posłaniec o kształcie elfa, który przybywa do Noego, mającego postać chłopka-roztropka, bawiącego się stateczkiem, aby przekazać mu wiadomość o misji, którą ma wypełnić. Na kolejnym obrazie widzimy zakotwiczoną na Czarnym Lądzie, prawie gotową już Arkę, częściowo zasiedloną, i mnóstwo tłoczących się przed nią istot. Prócz znanych nam gatunków zwierząt, są postacie fantastyczne – jakieś przedziwne stwory, elfy, istoty człekokształtne – w tym centaur. Zbiorowisko to nie zdaje sobie sprawy z nadchodzącego kataklizmu – obżera się, przepycha, a nawet kopuluje. Jedynym zatroskanym, widzącym zbierające się czarne chmury, jest Noe, zafrasowany, że nie zdąży z zakończeniem budowy Arki i rozlokowaniem tego panoptikum. Kolejne obrazy – przedstawiające Czarny Ląd, czyli Afrykę, już po katastrofie, zadziwiają całkowitą zmianą stylu artysty. O ile dotąd na obrazie był tłok i mnóstwo szczegółów, nagle znaleźliśmy się wśród ascetycznych symboli, w świecie pustyń i głodu, z naturalistyczno-fantastycznym wizerunkiem Matki: Matki z cielętami, Matki-drzewo z dziećmi, Oślicy pustynnej. Powtarza się ten sam motyw – wychudzonej matki, której sutki łapczywie ciągną dzieci. Są też ludzie – afrykańskie kobiety (przedstawione z białym łowcą, lub w tańcu, czy niosące na głowach konwie z wodą). Artysta zafascynowany jest też afrykańską kulturą – stąd jaskrawo kolorowe, imponujące fantastyką formy, totemy.
Malowanie historii i ludzkich charakterów
Włodzimierz Szpinger nie stroni od szlachetnej a trudnej formy malarstwa, jaką jest tryptyk. Był w stanie sporządzić swego czasu pomniejszoną wersję Sądu Ostatecznego Memlinga, którą oglądaliśmy w Muzeum Narodowym w Gdańsku w czasach, gdy autentyczny Memling peregrynował w celach komercyjnych po obcych krajach. Potrafił też zamknąć w trzech obrazach (co prawda dużych), historię Stanów Zjednoczonych. Pierwsza część tryptyku przedstawia odkrycie Ameryki, czyli zderzenie dwu cywilizacji. Na pierwszym planie potężne i drapieżne trzy żaglowce, które zdają się wpływać wprost na widza. Z nich spuszczane są łodzie, na których przybysze z Europy dobijają do wybrzeża, oferując tubylcom żywność – szynki, kiełbasy, oraz bukłaki z napojami (wysokoprocentowymi z pewnością), oraz osławione już paciorki. Jest też duchowny z krzyżem. Czerwonoskórzy z nabrzeża nie czują zagrożenia. Reagują ciekawością. Krąg starszyzny nawet nie przerywa obrad. Wyniosły, szlachetny Winnetou nie domyśla się, że ta nowa cywilizacja przyniesie zgubę. Drugi obraz przedstawia osadników, którzy jadą kolonizować nowy ląd. Trzeci to skrótowo napisana (a właściwie namalowana) historia Stanów Zjednoczonych – z cywilizacyjnymi wynalazkami, wybitnymi historycznymi postaciami i obyczajowością, doprowadzona aż do czasów współczesnych. Nie do uwierzenia, jak można było tak dużo „opowiedzieć” w tak zwięzłej formie.
Właściwie każdy obraz artysty przekazuje takie mnóstwo rozmaitych informacji, że każdy z nich zasługuje na co najmniej półgodzinną obserwację. Radzę korzystać. Takiej okazji podczas półwiecza istnienia Muzeum Gdańska jeszcze nie było – i w przyszłości pewnie nie będzie.
Anna Kłos